„(…) sztuką jest sprawić, abyśmy poczuli, że żyjemy, a nie, że tylko jesteśmy. Właśnie w górach czuję, że żyję. Tam jest mój świat, który niczego mi nie narzuca, przez co – krótko mówiąc – czuję się wolnym człowiekiem.” Łukasz Muzyk
Nie jestem, ani pewnie długo jeszcze nie będę, piechurem takim jak on. Choć marzenia mamy podobne, bo skoncentrowane na poznaniu wszelkich możliwych górskich ścieżek i szczytów, on może zarażać pasją, a ja uczyć się od niego. Jeżeli chcesz odkrywać tajemnice nieznane, często zakopane pod grubymi powłokami śniegu, ukryte na wysokich szczytach, zacznij z nami górską przygodę. Zobacz, jak zarazić się miłością do gór.
O tym, jak rodzi się górska pasja, jak ją pielęgnować, opowie twórca bloga Podróżnicze Retrospekcje Piechurka – Łukasz Muzyk.
Zacznijmy zatem…
Przeczytaj całość lub wybierz interesującą Cię część wywiadu. Poniżej spis tematów:
- Moja pasja góry
- Historia Piechurka
- Co urzeka w górach?
- Jak przygotować się do pierwszej górskiej wędrówki?
- Trasy dla początkujących
- Niezbędnik sprzętowy piechura
- Buty
- Kondycja a wymarsz w góry
- Rady dla tych, którzy nie mają kondycji
- Jak się ustrzec przeciążeń stawów?
- Schronisko – odpoczynek dla wędrowca czy niemiła cenowa niespodzianka?
- Zwierzęta – dzikie i inne
- Dzień dobry na szlaku
- Miejsca, które warto zobaczyć
- Odnaleźć pasje
- Jak wytrwać w górskiej pasji?
- Czym są góry dla pasjonata?
………………………………………………………………………………….
F: Kiedy chęć poznania gór zamieniła się u Ciebie w pasję?
ŁM: Pamiętam mój dziewiczy górski wypad. Zlot turystów na Hali Krupowej w 2006 roku. Na początku strome podejście, ale za to potem urokliwe łąki i widoki. Nie dość, że spotkałem się z pięknem gór, to jak na zloty przystało, wokół widziałem mnóstwo uśmiechniętych twarzy. Choć było to zupełnie nowe środowisko, to poczułem się w nim po prostu dobrze. Aklimatyzacja przebiegła ekspresowo, a wraz z nią zrodziła się pasja do górskich wędrówek. Miałem wtedy 13 lat. Można uznać, że w moim przypadku odkrycie pasji nastąpiło nader wcześnie, wszak czasem ludzie odkrywają swe miłości po wielu, wielu latach. Może trudno w to uwierzyć, ale w dzieciństwie byłem chodzącą definicją domatora. Prócz szkoły i sporadycznych wizyt u rodziny, nie wiedziałem, czym jest podróżowanie. Pamiętam, jak koledzy chwalili się po wakacjach, gdzie byli z rodzicami. Nie brałem udziału w takich dyskusjach. Po części z własnej winy, gdyż po prostu nikt nie nauczył mnie odkrywania pięknych zakątków świata. W związku z tym, wakacje lat dzieciństwa wspominam jako nudne. To wszystko nauczyło mnie jednej rzeczy – szkoda życia na bierność! Nieważne, czy góry, czy każda inna pasja – warto się jej poświęcić, bo to naprawdę wzbogaca wnętrze i buduje pewność siebie. Wiek naturalnie też nie gra roli, jeżeli chodzi o rozpoczęcie przygody. Dla hobby zawsze znajdzie się dobra pora. Odbiegłem być może od pytania aczkolwiek chciałem podkreślić, że gdy czujemy w swym życiu apatię, czy też marazm, warto poszukać rozwiązania. Oddanie się pasji uważam za jedną z lepszych możliwości.
………………………………………………………………………………….
F: Jak to się stało, że góry stały się Tobie tak bliskie?
ŁM: Wszystko zaczęło się dawno temu na przełomie szkoły podstawowej i gimnazjum od talonu do księgarni będącego nagrodą za jeden z konkursów matematycznych. Pamiętam, jak wspólnie z siostrą – w pośpiechu – wybieraliśmy konkretne pozycje w osiedlowej kafejce, bowiem były to czasy, kiedy nie każda rodzina miała dostęp do Internetu. Trochę to dziwny początek aczkolwiek już wyjaśniam po co ten cały wstęp. Otóż kilka dni później dotarła do mnie przesyłka, której jednym z elementów był Atlas Okolic Krakowa. Innymi słowy – książka, w której rejony mojej małej Ojczyzny zostały przedstawione w postaci 40 dokładnych map, a ponadto do każdej z nich dołączone były zdjęcia i opisy najciekawszych miejsc oraz zabytków. I właśnie wtedy zacząłem… podróżować – palcem po mapie. Choć może się to wydawać banalne, to dla mnie było to zupełnie nowe doświadczenie i pewien przełom, bowiem zacząłem się fascynować otaczającym światem. Poznałem bowiem, jak ciekawe są okolice, w których mieszkam i ile jest wśród nich miejsc wartych uwagi. Wyobraźnię pobudzały barwne fotografie oraz opisy historyczne, tudzież legendy. Śledziłem przebieg szlaków turystycznych skacząc ze strony na stronę i samoistnie w głowie zacząłem planować swoje wycieczki. A gdy jakiś szlak wybiegał po za obręb całego atlasu to było mi smutno, gdyż nie wiedziałem dokąd prowadzi. Jednocześnie czułem, że chcę tę zagadkę koniecznie rozwikłać. Połknąłem zatem bakcyla, który pogłębił się podczas pierwszych spacerów z mamą po Lasku Wolskim. Dzięki dokładnym mapom w atlasie mogłem zaplanować nasze wakacyjne spacery. Często jest tak, że wraz z jedzeniem apetyt rośnie. Las Wolski stał się za mały, a perspektyw na dalsze wędrówki po prostu nie było. Ciężko w wieku gimnazjalnym podejmować dalsze wędrówki na własną rękę. Tu nastąpił kolejny przełom, a mianowicie odkrycie takiej organizacji jak Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. To właśnie dzięki Kołu Grodzkiemu PTTK przemierzyłem wiele kilometrów wokół okolic Krakowa ziszczając swe wcześniejsze marzenia. Tak jak Las Wolski – okolice Krakowa z gumy nie są i z czasem zacząłem poszukiwać czegoś nowego. Tak właśnie trafiłem do oddziału PTTK w Nowej Hucie, który specjalizuje się w wycieczkach górskich. Pierwszy raz pojechałem z nimi w wieku 14 lat i jak na takiego małego nowicjusza zostałem otoczony ciepłem i uśmiechem. Spotkałem po prostu Ludzi Gór – z którymi podróżuje do dnia dzisiejszego. Kolejne wycieczki w Beskidy i Tatry utwierdzały mnie w przekonaniu jaki ten świat jest piękny! Można więc rzec, że poniekąd przypadkowo odnalazłem w życiu coś co mnie pasjonuje. Mnie, los przypisał właśnie wędrówki, z czego jestem niezmiernie szczęśliwy.
………………………………………………………………………………….
F: Co takiego w górach Cię urzekło, że wracasz do nich od kilku lat?
ŁM: Okazały się świetną formą spędzania wolnego czasu i ucieczką od szarej codzienności. Czy życie większości z nas nie jest owiane pewnymi schematami? Praca, obowiązki, dom, sen i następnego dnia od nowa. Wiadomo, że niektórych rzeczy nie da się ominąć, ale właśnie sztuką jest sprawić, abyśmy poczuli, że żyjemy a nie, że tylko jesteśmy. Właśnie w górach czuję, że żyję. Tam jest mój świat, który niczego mi nie narzuca, przez co krótko mówiąc – czuję się wolnym człowiekiem. Zostawiam rodzinę, szkołę, pracę, a przede wszystkim problemy i bolączki życia codziennego uciekając kilkadziesiąt kilometrów w dal i do tego jeszcze kilkaset metrów wzwyż. Jestem bliżej nieba, bliżej słońca, znajduję wyciszenie i nieopisaną radość z piękna jakie mnie otacza – to wspaniała odskocznia. Dla uzupełnienia tego obrazu, do wartości duchowych, dodajmy koniecznie walory krajobrazowe. Szumiący las, śpiew ptaków, rwący potok, łąka pełna kwiatów, aż w końcu widoki po horyzont. Przyciąga jak magnes, prawda? Oczywiście, nie zawsze pogoda pozwala doświadczyć tego wszystkiego, toteż sztuką jest cieszyć się nawet wtedy, gdy mgła okryje nasz szlak pierzyną albo gdy rzęsisty deszcz przemoczy nas do suchej nitki. Góry są właśnie taką przygodą. Nigdy nie określimy z absolutną pewnością, co się wydarzy. Aura potrafi bardzo szybko ulec zmianie, a na szlaku możemy spotkać co najmniej kilka gatunków zwierzaków. Taka nieprzewidywalność jest fascynująca. W górach nie ma nudy, zaś emocji i adrenaliny znajdziemy pod dostatkiem. Niesamowitym jest fakt, jak wiele urzekających rzeczy można znaleźć w górach, toteż każdy może znaleźć w nich coś dla siebie!
………………………………………………………………………………….
Jak przygotować się do pierwszej górskiej wędrówki?
F: Jak przygotować się do pierwszej górskiej wędrówki? Opowiedz nam, jak to było z Tobą. W jaki sposób przygotowywałeś się do swojego pierwszego poważnego szlaku?
ŁM: Przede wszystkim nie na 15 minut przed porannym wyjściem. Często tak mam, że z czystego lenistwa nie potrafię spakować plecaka wieczorem, natomiast o poranku zwykle człowiek się śpieszy i nieraz zdarzało się zapominać mniej bądź bardziej istotnych elementów. Odpowiadając jednak szczegółowiej, rozpocznę trochę nietypowo, bo od końca. Kiedy można stwierdzić, że przygotowanie do wędrówki okazało się prawidłowe? Myślę, że wtedy kiedy niczego nam nie brakowało na trasie, kiedy byliśmy przygotowani na różne sytuacje typu zmiana pogody, aż wreszcie wtedy, gdy po zakończeniu wędrówki nie odczuwaliśmy bólu mięśni. Wniosek z tego taki, że przygotowanie do wędrówki obejmuje część fizyczną (kondycyjną) oraz mieszankę wielu komponentów, w skład których wchodzi m. in. odpowiednio dobrane ubranie oraz produkty spożywcze. Jeżeli skupiamy się na pierwszej górskiej wędrówce to – logiczne rzecz ujmując – zakładam, że nie jest ona całodniowym marszem, przekraczającym 7-8 godzin. Nie warto rwać się z motyką na Słońce. Osobiście, gdy tylko przejdę taką długą trasę po wielotygodniowym zastoju, to zazwyczaj w nocy (po wyprawie), ból łydek długo nie pozwala zasnąć, nawet mimo zmęczenia. Pierwsze górskie wędrówki powinny być więc takimi spacerami, aby rozchodzić nogi. Następnie z wędrówki na wędrówkę można wydłużać trasę i planować zdobywanie coraz wyższych szczytów, aż w końcu poczujemy, że możemy chodzić od świtu do zmierzchu bez jakichkolwiek problemów z mięśniami. Zachowując zatem zdrowy rozsądek, każdy może wyruszyć na swoją dziewiczą wycieczkę.
………………………………………………………………………………….
F: Jaka powinna być optymalna trasa wędrówki dla kogoś kto zaczyna?
Dobór trasy jest ważnym elementem. Warto wybrać atrakcyjny, widokowy szlak, wtedy łatwiej zapałamy miłością do gór. Gdy już się na nim znajdziemy, to poczujemy coś dziwnego, a mianowicie to, że przez wiele godzin pokonamy zaledwie kilka kilometrów. Oczywiście nie dlatego, że jesteśmy słabi, ale dlatego, że ten szlak jest tak piękny. Wyobraźmy sobie, zatrzymujemy się co chwilę, aby nasycić się widokami, potem odpoczywamy na górskiej łące w objęciach promieni słonecznych i właśnie tak cudownie potrafi mijać czas w górach. Jak zatem taki szlak znaleźć? Tu z pomocą przychodzą przewodniki turystyczne. Obowiązkowo w góry należy zabrać mapę. Wciąż kupuję nowe, choć już nie w takim tempie, jak kiedyś. Cała kolekcja map nie mieści się już na półce. Wszystko dlatego, że zawsze chcę wiedzieć, gdzie jestem. Nie lubię sytuacji, kiedy nie wiem, na jaki szczyt spoglądam albo na jakiej polanie się znajduję. Mapa w odpowiedniej skali to również dodatkowe bezpieczeństwo. Po pierwsze, czasem szlak może być źle oznakowany. Jesteśmy na polanie, gdzie przecina się kilka ścieżek, a żadnych znaków nie widzimy. Co robić? Wyjąć mapę z naniesionymi szlakami, ustawić ją w odpowiednim kierunku (przydatny kompas) i wywnioskować którędy dalej iść. Po drugie, możemy sprawniej wezwać pomoc ratowniczą przekazując precyzyjne dane, co do miejsca, w którym jesteśmy. Tutaj warto dopowiedzieć, że warto zapisać sobie w telefonie numer do Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Po trzecie, na dobrych mapach zaprezentowany jest czas przejścia miedzy danymi odcinkami szlaków, przez co łatwiej możemy zaplanować wędrówkę. Sytuacja, kiedy planujemy przejść z punktu A do punktu B w ciągu godziny a na miejscu, na drogowskazie widnieją 3 h, z pewnością się nie zdarzy.
Góry wzmagają pragnienie. Woda jest więc nieodłączną częścią wyposażenia piechura. Oczywiście w zależności od organizmu, człowiek pije mniej lub więcej. Niewątpliwie każdy indywidualnie dobierze odpowiednią ilość płynów. Warto zadbać o to, aby nie odcięło nam nagle prądu. Jedzenie powinno być krzepiące w energię. Tu przed szereg, wychodzi tabliczka gorzkiej czekolady. Poza tym owoce i kanapki, ale to już kwestia gustu. Z doświadczenia wiem, że w górach wszystko lepiej smakuje. Jeżeli na naszej trasie zlokalizowane jest schronisko, wtedy zamiast taszczyć plecak pełen jedzenia, można zjeść obiad. Trzeba jednak przygotować się na wysokie ceny, toteż oszczędnym polecam kanapki. Nie da się jednak ukryć, że pierogi bądź żurek smakują w górach wyśmienicie.
………………………………………………………………………………….
F: Czy potrzebny jest jakiś sprzęt? Niezbędnik sprzętowy piechura to…
ŁM: Do pierwszych górskich wypraw ciężko przygotować się idealnie, choć oczywiście można zminimalizować ryzyko wpadki. W moim przypadku wyglądało to tak, że najpierw nie miałem wielkiego pojęcia o górach, toteż początkowo rzeczy do plecaka dobierałem na zasadzie chybił trafił. Dopiero po odbyciu wielu wędrówek zyskałem coś bezcennego – podstawy doświadczenia. Jeżeli ktoś rozpoczyna przygodę z górami, to z pewnością będzie wyglądało to podobnie. Wraz z kolejnymi wycieczkami będzie coraz lepiej orientować się w tym, czego potrzebuje, a co dźwiga całkowicie niepotrzebnie.
Kompletowanie sprzętu rozpocząłbym od plecaka. Na jednodniowe wędrówki wystarczy taki o pojemności 20-40 litrów. W Internecie znajduje się wiele poradników na ten temat, toteż ograniczę się tylko do dwóch rzeczy. Po pierwsze, grubość szelek i wyposażenie ich w specjalną piankę, bo dobry plecak to wygodny plecak czyli taki, który nie będzie sprawiał bólu naszym barkom. Po drugie, wyposażenie plecaka w wiele komór wewnętrznych oraz zewnętrznych przy czym te drugie są szczególnie przydatne. W jakich sytuacjach? Dla zwizualizowania wyobraźmy sobie, że maszerujemy lasem i chcemy napić się wody. Zamiast specjalnie się zatrzymywać, zdejmować plecak i go otwierać lepiej nieść na plecach sprzęt z boczną kieszonką w formie siateczki, do której mieści się półlitrowa butelkowa. Tym prostym sposobem możemy się napić nie przerywając marszu, a przy okazji zaoszczędzić czas, który potem można wykorzystać na dłuższe delektowanie się widokami.
Ubiór także odgrywa niemałą rolę. W górach pogoda potrafi szybko się zmienić, toteż warto ubierać się na cebulkę. Zazwyczaj wystarczy wstrzelić się w prosty schemat – koszulka oddychająca, polar oraz kurtka. Dlaczego koszulka oddychająca? Warto zadbać o to, aby wilgoć mogła zostać skutecznie odprowadzona na zewnątrz. Każdy poczuje to na własnej skórze, gdy przyjdzie mu się wspinać w słoneczny dzień. Gdy jednak będziemy wspinać się na szczyt i poczujemy mocniejsze podmuchy wiatru – koszulka nie wystarczy. Wtedy niezbędny będzie polar, aby uchronić organizm przed wyziębieniem. Kurtka natomiast powinna być zawsze w pogotowiu na wypadek niższej temperatury, bądź deszczu. Popularne są oczywiście peleryny przeciwdeszczowe. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność, toteż zaleca się także noszenie przy sobie apteczki. Tabletki i maści przeciwbólowe, plastry – to tylko wybrane elementy jej składu. Ale wróćmy do ubioru. Co nam zostało? Z pewnością spodnie. Tutaj nie polecam jeansów, bowiem bardzo długo schną czyli innymi słowy w razie deszczu istnieje ryzyko hipotermii. Pomijam już fakt, że w tak grubym materiale noga się po prostu poci. Co zatem ubrać? Jak najlżejszy i szybko schnący materiał. Długość spodni zależy naturalnie od aury na szlaku. W sklepach sportowych mamy szeroki wybór takich akcesoriów. Warto również zabrać czapkę i rękawiczki. Gdy jesteśmy w domu i widzimy upały sięgające 35 stopni, to może wydawać się to trochę niedorzeczne. Nic bardziej mylnego. U Ciebie może świecić piękne Słońce, a na Kasprowym Wierchu może padać śnieg (lipcowe opady śniegu na tym szczycie nie są rzadkością). Podczas mych tatrzańskich wędrówek w lecie nie raz czapka i rękawiczki okazywały się niezbędne dla utrzymania ciepłoty ciała. Góry są jak widać niesamowite bo z jednej strony można się latem zaziębić a z drugiej… spalić. Gdy wybieramy się w naprawdę długą wędrówkę, warto wziąć ze sobą czołówkę, bądź inne rozświetlające urządzenie. Niekiedy, zmrok może zapaść w ciągu kilku chwil, a maszerować w ciemnościach bez światła, to niemal pewna zguba. Ogółem, nigdy nie przywiązywałem olbrzymiej wagi do sprzętu, czy też ubioru – to nie cena plecaka świadczy o piechurze. Ważne, aby to wszystko zapewniało podstawowe potrzeby i było wygodne.
………………………………………………………………………………….
F: Wiem z doświadczenia, że bardzo ważne – a może najważniejsze – dla piechura są buty? Jakie jest twoje zdanie? Jakie powinny być?
ŁM: Bez butów ciężko po górach wędrować, chociaż pamiętam wycieczkę w masyw Siwego Wierchu w Tatrach Zachodnich, podczas której jeden z uczestników maszerował sobie… boso. Niewątpliwie tutaj plusem jest dobra wentylacja, aczkolwiek nie jest to godne polecenia. Przechodząc już do konkretów, musimy odpowiedzieć na pytania, jak eksploatowane będą nasze buty. Czy będą to tylko dolinki, czy też dłuższe trasy w wyższych partiach gór? Nie da się ukryć, że udany wypad w góry zależy od samopoczucia naszych stóp. Zagrożeń jest bowiem całe mnóstwo. Mogą się przegrzać lub ulec otarciom, a wtedy nasze wspomnienia z wycieczki nie będą już tak wspaniałe. But musi być stworzony dla naszej nogi. Tutaj również polecam poszperanie w poradnikach internetowych, gdzie każdy zaspokoi swą wiedzę odnajdując odpowiedzi na nurtujące pytania. Mogę tylko skrótowo rzec, że but do górskich wycieczek charakteryzuje się wysoką cholewą trzymającą kostkę, dzięki czemu to wrażliwe miejsce jest dobrze chronione. Podeszwa powinna dobrze trzymać się podłoża, zwłaszcza w trakcie deszczu, kiedy szlak jest niewątpliwie śliski. Osobiście, hołduje zasadzie, że jeśli w górach masz spędzać tylko kilka dni w roku to lepiej zakupić jeden z tańszych modeli (z zastrzeżeniem zasady: kto bogatemu zabroni), no bo po co płacić dużo za coś, co będzie rzadko używane. Gdy jednak nasze podróżnicze plany są bardziej ambitne, to wtedy warto wysupłać z portfela większą gotówkę. Ceny sięgają nawet tysiąca złotych. Natomiast buty charakteryzujące się wodoodpornością zakupimy już za ok. 200-300 zł. Oczywiście wodoodporność wodoodporności nierówna. Często jest tak, że gdy zastanie nas naprawdę ulewny deszcz, to owa wodoodporność ma rację bytu tylko kilka minut, a potem tylko „chlup chlup” . Oczywiście, gdy ktoś powie, że to dużo pieniędzy – przyznam mu rację. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że taki but służy latami. Wystarczy porównać, ile wydajemy na obuwie codzienne w skali roku, a następnie skalkulować, że taki górski but za 300 zł będzie służył nam 4 lata. Po prostym dzieleniu wychodzi tylko 75 zł na rok. Prawda, że nie tak wiele? Oczywiście do buta obowiązkowo gruba skarpeta tak, aby lepiej chronić stopę przed obtarciem.
Odpowiadając na to pytanie, przypominają mi się częste widoki w Tatrach ludzi w sandałach. Oczywiście nikt im takiej wędrówki zabronić nie może, ale z bezpieczeństwem nie ma to za wiele wspólnego.
Zakupy wszystkich ubrań w góry, rzeczywiście mogą pochłonąć niemało gotówki. Nie od razu jednak Kraków zbudowano. Swój sprzęt kompletowałem przez kilkanaście miesięcy a pamiętać należy, że buty czy kurtkę kupujemy na lata. Powoli, z głową, z odpowiednim rozplanowaniem wydatków – wszystko można pogodzić!
………………………………………………………………………………….
F: Czy trzeba mieć kondycję przed wymarszem w góry? Czy można się gdzieś sprawdzić, zanim okaże się, że nie damy rady?
ŁM: Góry weryfikują nasze słabości, dlatego warto odbyć wcześniej kilka spacerów, aby nasz organizm mógł choć w pewnym stopniu się przyzwyczaić. Nie wiadomo, co nas spotka na szlaku, czasem może naprawdę zabraknąć sił. Wtedy oczywiście odpoczywamy i jeśli nie daje to efektu, podejmujemy dojrzałą decyzję o odwrocie i jak najkrótszym zejściu bądź wzywamy pomoc. Użyłem przymiotnika dojrzały, bowiem właśnie takim trzeba być, aby umieć wycofać się z wędrówki w odpowiedniej chwili. Góry nie znoszą pychy, a żadną sztuką jest zdobycie szczytu za wszelką cenę. Traktując góry z pokorą, zaś własny organizm z szacunkiem, z pewnością unikniemy wielu zagrożeń.
Ludzie często chcą się sprawdzić przez co wybierają wymagające i trudne technicznie szlaki nie odbywając wcześniej wycieczek w łatwiejszym terenie. To błąd, który często może kosztować najwyższą „cenę”. Weźmy pod lupę przykładowo szlak na najwyższy wierzchołek Polski – Rysy oraz legendarną Orlą Perć. Oba te szlaki są pełne łańcuchów i sztucznych ułatwień. Racja, są one zamontowane po to, aby ułatwić turystom przejście żlebu czy też grani, ale tymi łańcuchami trzeba umieć się posługiwać, bo w przeciwnym wypadku sami stwarzamy dodatkowe zagrożenie dla siebie i innych. Jak więc do tematu podejść? Warto wybrać łatwiejsze szlaki. Gdy już poczujemy pewność we władaniu łańcuchem, możemy atakować Rysy i Orlą Perć.
Nic nie zastąpi zdrowego rozsądku. Warto więc powtórzyć, że żadną ujmą nie jest zrezygnowanie z kontynuowania wycieczki.
………………………………………………………………………………….
Rady dla tych, którzy nie mają kondycji
F: Gdzie jechać, gdy nie ma się kondycji i nigdy nie było się w górach, od czego zacząć?
ŁM: Powiedz mi gdzie mieszkasz, a powiem ci gdzie jechać. Mieszkaniec Wrocławia wybierze niższe partie Sudetów, zaś mieszkaniec Krakowa – niższe partie Beskidów. Ogółem jednak warto zacząć od dolinek, gdzie teren jest niemal płaski. Gdy spacery oscylujące na kilka bądź kilkanaście kilometrów w takim obszarze nie sprawiają już problemów, można spróbować wycieczek w niższe partie Karpat bądź Sudetów. Każdy dostosuje to do siebie. Myślę, że dobrą zasadą jest „po nitce do kłębka”. Najpierw spróbować zdobywać szczyty do 800 m wysokości, potem 800-1000 m i tak dalej aż w końcu z czystym sumieniem będziemy mogli pojechać w Tatry.
Z perspektywy lat, cieszę się, że właśnie u mnie tak było. Najpierw zwiedziłem największy kompleks leśny Krakowa, potem okolice Krakowa a dopiero na końcu Beskidy i Tatry, przez co wielką radość sprawił mi Las Wolski, potem równie sporą Dolinki Podkrakowskie i Puszcza Niepołomicka oraz tak samo ogromną Beskidy i Tatry. Sądzę, że gdybym od razu zawędrował w Tatry, to nie znalazłbym tyle szczęścia w o wiele niższych Beskidach nie mówiąc już o terenach wokół Krakowa. Wystarczy spojrzeć na „zakopiankę” i tysiące pędzących aut jadących do Zakopanego po to, aby stać godzinami za miejscem parkingowym, a potem kolejne godziny w kolejce do kolejki na Kasprowy Wierch. Owe samochody jadą drogą ekspresową wśród malowniczego Beskidu Wyspowego nawet go nie zauważając. Wystarczy spojrzeć na ilość turystów odwiedzających te dwa wspomniane miejsca – istna przepaść.
Oczywiście w celu odnalezienia doliny na nasz pierwszy raz bądź niewysokiego, nietrudnego aczkolwiek ujmującego i widokowego szczytu przydatne są mapy i przewodniki. Wystarczy tylko je otworzyć i zacząć planować, zamknąć oczy i po prostu się rozmarzyć. W razie czego służę pomocą, poprzez formularz kontaktowy na moim blogu, każdy może do mnie napisać (http://podrozniczeretrospekcje.blogspot.com/p/o-mnie-2.html).
………………………………………………………………………………….
Jak się ustrzec przeciążeń stawów?
F: Dlaczego po wędrówkach bolą…stawy? Co zrobić, aby nie bolało?
ŁM: Tu moglibyśmy powrócić do pytania o sprzęt turystyczny. Nie wspomniałem wtedy o wszystkich możliwościach. Otóż na szlaku można spotkać ludzi z kijami turystycznymi. Mają one swoją niewątpliwą zaletę – odciążają stawy i sprawiają, że nasz marsz jest jeszcze zdrowszy. Trzeba jednak umieć się nimi posługiwać, a także odpowiednio dobierać ich długość. Przy podchodzeniu powinny być krótsze tak, aby kąt między ramieniem a przedramieniem w stawie łokciowym był mniejszy niż 90 stopni, zaś przy schodzeniu analogicznie – większy niż 90 stopni. W przypadku terenu płaskiego optymalnym rozwiązaniem jest idealny kąt prosty. W sklepach sportowych znajdziemy mnóstwo modeli, przez co dobierzemy z pewnością coś dla siebie. Ważne aby rękojeść pasowała do naszej dłoni, a całe kijki nie były zbyt ciężkie. Warto dodać, że mówimy tu o tzw. kijach trekkingowych, które nie mają zbyt wiele wspólnego z tymi do coraz popularniejszego nordic walking. Kije trekkingowe są bowiem składane (teleskopowe), przez co po złożeniu ich długość maleje do kilkudziesięciu centymetrów. Można je więc łatwo przypiąć do plecaka. Ogółem, kwestia używania kijów w górach jest sprawą indywidualną. Z pewnością nie warto ich brać w Tatry, gdzie często szlaki przybierają takie stromizny, że kije wręcz przeszkadzają, ponieważ zajmują ręce. Na odcinkach z łańcuchami stwarzają dodatkowe niebezpieczeństwo. W Beskidy za to – jak najbardziej.
Oczywiście, w celu uniknięcia przeciążeń stawów nie warto po górach biegać czy też skakać. Szanujmy nogi, dzięki czemu zawiodą nas setki kilometrów dalej.
………………………………………………………………………………….
Schronisko – odpoczynek dla wędrowca czy niemiła cenowa niespodzianka?
F: Schroniska to dziś coraz częściej komercja. Czy znasz miejsca, gdzie wędrowca czeka odpoczynek, a nie tylko niemiła cenowa niespodzianka?
ŁM: Fakt, ceny dla centusiów (a zwłaszcza takiego krakowskiego jak ja) mogą być w schroniskach odstraszające. W zasadzie to mam taką teorię, że im bardziej popularne schronisko, tym droższe są tam ceny. Dlatego zdecydowanie bardziej wolę gościć w tych mniej popularnych obiektach. Oczywiście nie ze względu na cenę, ale na spokój, który niezwykle sobie cenię. W górach szukam bowiem odpoczynku a nie gwaru i innych hałasów. Najlepiej nie baczyć na schroniskową komercję. Wszak jedziemy w góry po to, aby zaznać fauny, flory i przepięknych widoków, a nie po to, aby zjeść kilka pierożków za 15 zł. Gdy latem ruch turystyczny kumuluje się w Tatrach, warto wybrać Beskidy, gdzie często przez cały dzień nie spotka się żadnego turysty na szlaku. Błoga cisza i spokój – wspaniale tak obcować z górami.
………………………………………………………………………………….
F: To pytanie muszę zadać. Czy zdarzyło ci się kiedyś spotkać na swojej drodze dzikie zwierzę…mam tu na myśli np. wilka lub niedźwiedzia? Ja spotkałam tylko salamandrę Jak się wtedy zachować?
ŁM: Kilka lat po górach chodzę, ale niedźwiedzia ani wilka jeszcze nie spotkałem. Zasady postępowania z takimi zwierzętami znać powinien każdy turysta. Warto podkreślić, że są to niebezpieczne drapieżniki, a nasze zachowanie zdecyduje o bezpieczeństwie naszym oraz losach zwierzęcia. W skrócie mówiąc, należy planować wycieczkę tak, aby uniknąć wędrowania w nocy. Nie warto też schodzić ze szlaku turystycznego ani zostawiać śmieci, bowiem ich zapach wabi dzikie zwierzęta. Gdy już spotkamy takiego misia na szlaku, to nie wyciągajmy aparatu, żeby potem pochwalić się znajomym, bo zanim uruchomimy obiektyw, to aparat wraz z naszą ręką mogą być już w paszczy niedźwiedzia. Nie patrzmy mu w oczy, tylko spokojnymi (broń boże szybkimi i nerwowymi) ruchami staramy się od niego oddalić. Gdy jednak widzimy, że drapieżnik biegnie w naszą stronę to z pewnością nogi mamy jak z galarety. Co wtedy zrobić? Zsunąć plecak tak, aby spoczywał tylko na jednym barku. W odpowiedniej chwili zamaszystym ruchem uderzyć nim zwierzę w pysk i natychmiast uciekać. Ogółem, lepiej stracić plecak niż własne życie.
Z doświadczeń pamiętam sympatycznego lisa, który towarzyszył nam podczas oczekiwania na słynny wschód słońca na Babiej Górze. Co ciekawe, jadł nam krakersy dosłownie z ręki stąd wniosek, że został oswojony przez turystów. Wybierając się w Tatry wspaniale jest spotkać kozice. Pamiętam widok stada liczącego ponad 40 sztuk w trakcie wyprawy na Czerwoną Ławkę w słowackich Tatrach Wysokich. Twarzą w twarz natomiast, stanąłem z kozicą w trakcie finałowego podejścia na Bystrą w słowackich Tatrach Zachodnich. Patrzyliśmy na siebie niemal w bezruchu, aż w końcu zwierzę ustąpiło ze ścieżki. Dzieliło nas wtedy nie więcej jak kilka metrów. Kozice są jednak niegroźnymi stworzeniami, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Po prostu lepiej nie robić niczego, co mogłoby zwierzę rozwścieczyć.
Ciekawą przygodą było „polowanie” na świstaka w Dolinie Smutnej (słowackie Tatry Zachodnie). Idąc szlakiem ujrzeliśmy główkę świstaka, który schował się w norze, gdy podeszliśmy bliżej. Czekaliśmy aż zwierzak ponownie wychyli nosa, a gdy już to zrobił zaczęliśmy się powoli zbliżać w celu zrobienia jak najlepszych zdjęć. Wtem, w całej dolinie rozległy się nad wyraz głośne dźwięki, a świstak w mig się schował. Co to było? To inne świstaki, które widząc całe zajście z innych partii doliny ostrzegły swego kompana przed nami.
………………………………………………………………………………….
F: Zmieńmy nieco temat. W górach niezwykle miłe jest to, że mówimy „dzień dobry” na szlaku każdej napotkanej osobie. Dla mnie było to ciekawe doświadczenie. Czy w górach obowiązują inne niepisane zasady, które warto znać?
ŁM: Bardzo ciekawe pytanie i szczerze mówiąc mam pewien problem z odpowiedzią. Ogółem, w górach napotykamy ludzi sympatycznych, otwartych i pomocnych. Warto abyśmy i my byli właśnie tacy. Miło jest porozmawiać chwilkę z napotkaną przypadkowo osobą. To kolejny walor górskich wędrówek.
………………………………………………………………………………………
F: Do których gór odczuwasz największy sentyment? Które są według ciebie najpiękniejsze? Może masz swoje ulubione miejsca, które możesz polecić? Co najlepiej wspominasz?
ŁM: Sentyment to coś, co z latami spędzonymi w górach gromadzi się w duszy piechura. Największy żywię do gór, z którymi wiążę najwyrazistsze wspomnienia. Nie będę oryginalny jeżeli powiem, że są to Tatry. To właśnie w nich odbyłem najwięcej wędrówek i w nich najwięcej przeżyłem. O tatrzańskich przygodach ze zwierzakami już wiesz. Pamiętam wyprawę, na którą wybrałem się mimo gorączki, bólu gardła i całkowitego osłabienia. Przeleżałem wtedy kilka godzin na przełęczy Zabrat niemal w bezruchu. Pamiętam sierpniowy śnieg na Hrubej Kopie. To była niesamowita wycieczka. Uwierz, że ledwie kilkadziesiąt minut później zwisałem ze skały mając przed oczami kilkusetmetrową przepaść, zaś pod swobodnie opadającymi nogami również przepaść, ale mającą już tylko kilkanaście metrów. Jeśli jednak zapytałabyś, czy to był najniebezpieczniejszy moment w moim życiu – odpowiem, że nie. Pamiętam inny – 15 sierpnia 2010 roku, kiedy to wybraliśmy się na Orlą Perć. Mimo chwilowych opadów w trakcie pobytu w schronisku na Hali Gąsienicowej oraz sporego zachmurzenia postanowiliśmy zaatakować słynną grań. Będąc po środku między Skrajnym Granatem a Krzyżnem stało się coś, czego nie chciał nikt z nas. Pozwól, że zacytuję tu akapit z mojego bloga:
(…) ”nastąpiło załamanie pogody. Na nasze głowy zaczęły spadać kulki gradu. Szybko wyciągnąłem pelerynę. Sam grad nie był najgorszą z możliwych opcji. Po chwili zobaczyliśmy prawdziwą błyskawicę a kilka sekund później ogromny huk i grzmot. Sytuacja stawała się nadzwyczaj niebezpieczna. Po kilku minutach nastał taki moment, w którym fragment trasy zasłonięty był wielką i wysoką skałą. Znajdowaliśmy się po północnej stronie grani zaś deszcz zacinał od strony południowej. Było to jednak tylko pozorne szczęście. Przy skale znaleźliśmy się o 13:40, tymczasem mijała już godzina 14. Mocny deszcz nie ustępował, błyskawice także. Burza na wysokości ponad 2000 m n.p.m. postawiła nas w skrajnie trudnym położeniu. Problemem było także to, iż znajdowaliśmy się mniej więcej w połowie odcinka od Granatów do Krzyżnego. Do obu tych punktów było daleko, o zejściu na dziko z turni też oczywiście nie mogło być mowy. Mogliśmy tylko czekać na poprawę pogody. (…) W pewnej chwili burza zaczęła się do nas zbliżać. Piorun padł nawet 0,5 km od nas. Mimo ochrony w postaci turni nikt z nas nie mógł czuć się bezpiecznie. (…) Mijały kolejne minuty, a my staliśmy i marzliśmy. Brak ruchu powodował, że zrobiło mi się zimno. Po następnych kilkunastu minutach deszcz delikatnie osłabł. Grzmoty również stawały się jakby rzadsze. Postanowiliśmy w końcu iść w dalszą drogę. (…) Błyskawice, które co jakiś czas zaskakiwały nas w trakcie trasy potęgowały tę walkę o przetrwanie. Powyższe łatwiejsze zejście z małą ilością łańcuchów w szczelinie skalnej okazało się skrajnie trudnym punktem. Deszcz sprawił, że skały stały się bardzo śliskie. Szczelinę skalną wypełniła woda tworząc potok. Najgorzej było gdy musieliśmy przejść z jej jednej strony na drugą. Tam o upadek w dół był bardzo łatwo. Ostatnie trudne podejście dało nam ponownie w kość. Pamiętam kolejną szczelinę skalną i prawie pół godziny ciągłego podciągania się łańcuchami. Dodam tylko, że moje ręce były przemoczone, łańcuchy mokre i śliskie, trudno było się dobrze chwycić. Za Buczynową Przełęczą deszcz ustał, piorun nas nie trafił więc było całkiem dobrze.”
Nie powiem, przed oczyma, w kilku obrazkach, przeżyłem swoje życie raz jeszcze. Nie miałem żadnych podstaw, aby twierdzić, że wrócę bezpiecznie do domu. Krótko mówiąc moje życie zawisło na włosku, dlatego mimo upływu wielu lat, mówię o tym z wielką ekspresją. Gdy pozostawiłem Orlą Perć za sobą wydawało się że najgorsze już za mną. Tymczasem najgorsze było przede mną… Więcej przeczytaj na blogu.
Choć wyprawa na Orlą Perć w takich warunkach była skrajną nieodpowiedzialnością, to jednak dziś jest to najwyrazistsze wspomnienie, jakie posiadam. Nigdy wcześniej i nigdy później śmierć nie zajrzała mi tak głęboko w oczy. To przedstawia potęgę gór, to jak potrafią być groźne. Aby jednak nie kończyć rozmowy w takich nastrojach, powspominajmy coś nie mającego aż tylu znamion dreszczowca. Zostając jeszcze w Tatrach, wspominam z sentymentem każdą górę, która pozwoliła doświadczyć szerokiej gamy widoków. Tutaj rzeczywiście nie zamieszczę tak wyrazistego opisu jak powyżej, ale za to na blogu, mogę zamieścić dziesiątki zdjęć, które wyrażają więcej niż najbardziej wyszukane słowa. Gdy zaś aura nie pozwoli na zdobywanie szczytu w słońcu, dnia następnego pragnę powrócić na ów szczyt, aby spróbować zaznać panoram raz jeszcze. Niesamowitym przeżyciem był widok widma Brockenu. To taka sytuacja, kiedy jesteśmy na grani lub szczycie i z jednej strony – pod nami – roztaczają się z chmury zaś z drugiej strony świeci nieskazitelnie słońce. Gdy staniemy plecami do żółtej gwiazdy i spojrzymy w dół, ujrzymy swój cień na chmurze zaś wokół głowy charakterystyczne kręgi układające się w barwy tęczy. Sentyment odczuwam również do Królowej Beskidów – Babiej Góry, skąd ujrzałem jedyny w swoim rodzaju wschód słońca. Wędrówka nocną porą z latarkami była czymś niesamowitym. To samo mógłbym powiedzieć o nocnej eskapadzie w Gorcach zimową porą. Tu jednak ze względu na zimno oraz obfite opady musieliśmy się wycofać. Choć nie mam zdjęć z tej wyprawy, to muszę powiedzieć, że tam nie było szlaku, tam było lodowisko. Wywrotek nie brakowało zaś przy zejściu (jakim zejściu – zjeżdżaniu) szusowaliśmy na wiadomych częściach ciałą ze sporą prędkością. Pamiętam jedno z pierwszych spotkań z łańcuchami na Małym Rozsutcu w masywie Małej Fatry. Byłem wtedy taki nieporadny, a przy zejściu musieli pomagać mi inni turyści. Udało się jednak wejść i ujrzeć widoki na wszystkie strony świata. Niesamowita była też Dobszyńska Lodowa Jaskinia. Idąc w tunelu wykutym w lodzie poczułem się jak na biegunie. Darem losu od mojego znajomego była też jedyna jak do tej pory wizyta w polskich Bieszczadach, która odbyła się dzień po wycieczce na Orlą Perć (nie tej, o której mówiłem wyżej). Choć nogi nie nadawały się do niczego, jakimś cudem udało się wejść na Tarnicę. Dla takich chwil właśnie żyję. Te wspomnienia, lepsze czy gorsze, rozległe widokowo czy też mrożące krew w żyłach, są wspaniałe.
Piękno gór to kwestia gustu. Jeżeli tylko odnajduję w nich spokój oraz ujmujące widoki, to nazwa pasma bądź szczytu, nie gra dla mnie roli. Muszę jednak przyznać, że od kiedy zacząłem eksplorować Ukrainę, jestem zachwycony tamtejszymi Karpatami. Są inne od naszych, nieskażone komercją i masową turystyką. Mało kto się tam zapuszcza, a warto bo tak rozległych połonin i takiego „morza gór”, próżno szukać w Polsce.
Każdy widok jest piękny jeśli tylko obejmuje więcej niż czubek nosa. Oczywiście polecić mógłbym dziesiątki szczytów, ale raczej nie ma sensu tego robić. Dlaczego? Sami odkryjcie ów szczyt i sprawi Wam to większą radość. Poznajcie, w jakich wspaniałych terenach żyjecie, a nigdy nie będziecie tego żałować. Wasze życie wzbogaci się o, jedyne w swoim rodzaju, przeżycia, które potem zamienią się w unikalne wspomnienia. To wszystko czeka na Was w górach. Kto wie, może kiedyś to właśnie my spotkamy się na szlaku…
………………………………………………………………………………….
F: Jakie to uczucie odnaleźć w życiu pasję?
ŁM: Niesamowite, a przede wszystkim budujące, ponieważ oddziałuje pozytywnie na wiele życiowych sfer. Życzę tego uczucia każdemu człowiekowi. Tak sobie myślę, że gdybyś zapytała mnie o to kilka lat temu to nie wiedziałbym, jak odpowiedzieć. Teraz jestem już większym piechurem i z perspektywy lat mogę stwierdzić, że stałem się szczęśliwszym człowiekiem. Wchodzę na bloga i widzę – często z niedowierzaniem – ponad setkę wypraw. Naprawdę tam byłem?! Gdy szok mija przychodzi duma i radość ze zmiany, jaka zaszła w moim życiu. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdybym owej pasji nie odnalazł. Pewnie dorzucałbym każdego roku bagaż tysięcy straconych godzin, a to wszak zbrodnia niesłychana .
………………………………………………………………………………….
F: Jak wytrwać w pasji?
ŁM: W przypadku obcowania z górami najlepszym testem jest szlak pełen błota, deszczowa aura oraz widok ze szczytu obejmujący co najwyżej czubek własnego nosa. I nawet jeśli przez cały dzień narzekamy na takie warunki (sam jestem tego ewidentnym przykładem), to gdy potem mimo wszystko odnajdujemy radość z takiej wędrówki, możemy być pewni, że jesteśmy z górami na dobre i na złe. Można to odnieść do ogółu. Nawet gdy w pasji coś Ci nie wychodzi – nie zniechęcaj się, bo następnego dnia wyjrzy dla Ciebie słońce i otworzą się nowe horyzonty (tak jak to często bywa w górach).
………………………………………………………………………………….
F: Czym są dla Ciebie góry?
ŁM: Próbując odpowiedzieć na to pytanie wyobraziłem sobie świat, w którym ich nie ma. Prawdą bowiem jest, że człowiek często najbardziej docenia daną osobę, bądź rzecz dopiero wtedy, gdy ją straci. W związku z tym, nie ukrywam, że czułbym wtedy smutek oraz wewnętrzną pustkę. Można więc stwierdzić, że góry są dla mnie sensem życia, o ile oczywiście można użyć takiego określenia. To właśnie one ubarwiają mój żywot i sprawiają, że mogę poczuć się choć trochę wyjątkowy, a przynajmniej nie taki, jak wszyscy. Niewątpliwie, życie bez gór byłoby bardzo ciężkie, dlatego staram się je doceniać i cieszyć się ich pięknem.
F: Bardzo dziękuję za rozmowę i za cenne wskazówki! To była naprawdę pasjonująca rozmowa. Jeszcze raz serdecznie zapraszam na bloga Łukasza: Podróżnicze retrospekcje piechurka. Tam będziecie mogli poznać szczegółowo jego przygody i miejsca, które odwiedził. Serdecznie zachęcam!
Dziękuję Łukaszowi oraz ekipie Freelia.pl za możliwość udostępnienia Wam zdjęć. Pozdrawiamy wszystkich, których udało się uchwycić!
Zapraszam też do zapisania się na newsletter i komentowania. Dziękuję z góry!
Podziwiam zapał i pasję…miałam przyjemność czytania bloga Łukasza i polecam wszystkim, którzy kochają góry i wędrowanie
Gratuluję odnalezienia pasji na tak wczesnym etapie życia! Do zobaczenia na szlaku…
Góry należy smakować jak dobre wino – łyk – poczekać aż dotknie wszystkich zmysłów i dopiero następny…
Super wpis! Ukazuje wszystkie aspekty gór i to w jak najlepszym wydaniu! Super materiał, który może dużo nauczyć. Szczere gratulacje dla Freelia.pl i Łukasza ! Kontynuując też jestem zapalonym piechurem górskim Mimo, że w górach można bardzo się zmęczyć fizycznie to od strony mentalnej jeden wypad w góry jest jak najbardziej wyrafinowana terapia, która starcza na kilka miesięcy. Człowiek oczyszcza się swój umysł, zapomina o troskach życia codziennego, staje się szczęśliwy. Daje to wielkiego kopa, aby żyć dalej z uśmiechem na twarzy Mam pytanie, jak Łukasz radzisz sobie z wielodniowymi wycieczkami w górach ? Odbywałeś takie ? Jeśli tak to może napiszesz kilka wskazówek (rad) na co zwrócić uwagę w tego typu wycieczkach. Pytam, bo zamierzam się na takową wybrać… Pozdrawiam!
Witam Cię serdecznie,
w przeciągu kilku lat, nieraz zdarzyło się opuszczać Kraków na wiele dni. Sudety, Ukraina, Słowacja – z tymi wycieczkami wiążę wyjątkowe wspomnienia, które nie trwały wyłącznie od świtu do zmierzchu. Przechodząc do Twojego pytania, to najpierw rozgraniczyłbym określenie „wielodniowe wycieczki”, bowiem czynić można to na dwa sposoby. Otóż pierwszym z nich (wygodniejszym) są zorganizowane wypady. W skrócie mówiąc jedzie sobie autokar pełen turystów na kilka dni przez co każdej nocy śpi się w tym samym ośrodku. Co więcej, każdego dnia możemy odbyć inną trasę, wybrać się w inne pasmo górskie dzięki wspomnianemu autokarowi. Ze względu na to, że na dalekie wojaże wybieram się wspólnie z mym Klubem Turystyki Górskiej „Wierch” to preferuję właśnie ten rodzaj wielodniowych wędrówek. Biorę dwa plecaki, jeden mały na wypady w góry a drugi wielki (ew. walizka) na ubrania i inne różności. Świetna sprawa, bo każdego wieczoru czeka prysznic, obiadokolacja i człowiek czuje się jak w domu. Co więcej, jest to też czysta oszczędność, bowiem na własną rękę nigdy nie dałoby się osiągnąć niższych kosztów za takie warunki. Przed wyjazdem, pakuje się więc wszystko co potrzebne, a gdy już jesteśmy na miejscu w ośrodku to do małego plecaka dobieramy tylko to co akurat będzie przydatne. Nie chodzi się więc z małym plecakiem – lekkość, swoboda!
Mam jednak wrażenie, że pytając o wielodniowe wędrówki miałeś na myśli wycieczki pierwszego dnia z punktu A do B, a następnego dnia z B do C i tak dalej. Tu sprawa jest bardziej skomplikowana, bowiem trzeba wszystko nosić na plecach. Czasem waga plecaka urasta do kilkunastu kilogramów. Takie wyprawy też odbywałem aczkolwiek nie dłuższe niż 2 dni. Nie mam więc wielkiego doświadczenia ale znam kogoś kto w zeszłym roku przeszedł cały Główny Szlak Beskidzki za jednym razem (496 km), a w tym roku cały Główny Szlak Sudecki. To państwo Szalowie i co istotne dla Ciebie, opisali oni przydatny ekwipunek i rzeczy na które warto zwrócić uwagę. Przesyłam linka:
http://gorskiewedrowki.blogspot.com/2013/03/we-dwoje-na-wielodniowa-wedrowke.html
Myślę, że znajdziesz tam wszystko co potrzeba, a jeśli miałbyś jakieś inne szczegółowe pytania to oczywiście pisz do mnie bez żadnego oporu, a chętnie podzielę się swoimi obserwacjami oraz tym co już przeżyłem.
Pozdrawiam!
Tak, chodziło mi o wycieczkę z punku A do B, następnie z B do C i tak dalej. Świetny link, dzięki wielkie. Jest tam mnóstwo przydatnych informacji. Pisząc, że zamierzam na taką wyprawę się wybrać pisałem o Głównym Szlaku Sudeckim Mam nadzieje, że mi się uda.